Wiele z nas, gdy wchodzi na drogę rozwoju duchowego, czy osobistego, wpada w iluzję. Iluzja jest fantastyczna, zawiewa nas to na prawo, to na lewo. Niestety, różowa bańka przysłania nam świat na zewnątrz. Wydaje się nam, że pozbyliśmy się problemu, przerobiliśmy traumy, a tak naprawdę wpadamy w ślepy zaułek.
Będąc zachodnimi turystami, jedząc najpyszniejsze jedzenie i medytując wraz ze swym guru, nie robimy tak naprawdę nic dla biedoty zza ,,parawanu”. Może nawet chcemy coś zrobić, lecz kończy się na ,,pomedytujmy”. Tak zatracamy siebie i świat wokół nas, choć realnie moglibyśmy zrobić więcej, prawdziwiej. Po prostu zadziałać. Na przykład zaktywizować i wesprzeć lokalną ludność do dzielenia się, dzięki czemu biedniejsi będą mogli uwierzyć w siebie i wzrosnąć a nie żyć by przeżyć, w slamsach i nędzy.
Uczestnicząc w wielu warsztatach rozwoju osobistego natknęłam się na tzw. ,,duchowy haj”. Było mi bardzo przyjemnie unosić się w powietrzu bez realnego kontaktu z ziemią i ciałem. Chciałam zostać niezniszczalną piękną boginką, nie patrząc na dziury, bruzdy i słabości, które nie są ani złe, ani dobre. Po prostu są. Dzięki tej ignorancji konflikt nie był leczony, lecz spychany. Miałam wokół siebie mnóstwo ludzi, którzy w te bruzdy wkładali palce i patrzyli jak daleko mogą się jeszcze posunąć. Trochę popłakałam i szłam dalej. Byłam młoda, więc szybko się regenerowałam. W którymś momencie moich pijanych dróg życiowych, zaczęłam naprawdę płakać i chorować. To był ten moment. Nie wiem czy ten moment nadchodzi w życiu każdej kobiety, jednak przemiana, kiedy to REALNIE skupia się na sobie w tu i teraz, może jej pomóc w staniu się nią samą.
Pamiętam, że gdy zaczęłam płakać, to na miesiąc ,,pora deszczowa” zawładnęła moją duszą. Pozwoliłam tej wodzie płynąć. Tym razem chciałam zobaczyć i posmakować to, co utraciłam. Zrozumiałam, że szczęście to nie ,,haj”, nie musi być toksyczne i nie wyklucza świadomych kroków. Jednakże 28 lat odpływania zaczęło być tak bardzo uciążliwym doświadczeniem, że postanowiłam na tyle, na ile mogę, wykluczyć je ze swoich dziennych i nocnych praktyk.
Nie mówię, że jestem tak stabilna w sobie, że moje korzenie pozwalają mi przenosić góry. To dopiero korzonki. Zmieniłam ,,medytację odlatywania” na świadome kroki. Piszę w czasie dokonanym, a jednak czuję, że dokonuję tego cały czas. Jeżeli też budzicie się z iluzji, to chcecie pewnie recepty? Recepty nie ma. To, co będzie pomagało mi, niekoniecznie pomoże Tobie. W moim przypadku była to bardzo świadoma praca z ciałem. Moim narzędziem jest Gimnastyka Słowiańska. Bycie w sobie, poczucie siebie, nawet jeśli nie jest to fajne. Potem kroki, bo dzięki gimnastyce nareszcie położyłam całe stopy na ziemi. Lubię czasem chodzić i czuć całe stopy, myślę że to fajne ćwiczenie dla każdego. Ćwiczenie jest bardzo proste, zadaj sobie pytanie: Czy ten krok jest krzywy, czy cała stopa jest na ziemi, jaką częścią stopy zaczynam krok, a jaką go kończę, jak zachowuje się druga? Co widzę dookoła? Jak się z tym czuję i czy oddycham głęboko, spokojnie, cały czas, bez przerwy?
To tylko ćwiczenie, choć myślę, że może być pomocne. Lubię tak ze sobą rozmawiać. Oprócz poczucia ciała, w wyjściu z iluzji może pomóc działanie. Gdyby ilość odlatywania myślami tudzież medytacji lub modlitw zamienić na czyn, czy świat nie byłby lepszy? Albo przynajmniej prawdziwszy? Oczywiście nie jestem przeciwko medytacjom, ani modlitwom, uważam jedynie, że takie praktyki powinny być nakręceniem do działania, a nie mechanizmem ucieczki. Częścią życia, a nie nim samym.
Nie uciekaj, zamieszkaj w sobie.
Opowiadała Marta Skraburska